Maria Olszowa, 2016 r.
Jak ruszyły działania frontowe, ukrywaliśmy się całą rodziną w prowizorycznym schronie w Oblasach u mojej siostry i szwagra. Potem mieszkaliśmy u wuja Janaczka, matki brata. Pociski zza Wisły przeważnie na wieczór zaczynały walić. Było niebezpiecznie. Jednego razu, było gorąco w sierpniu, poszliśmy na nocleg do murowanej piwnicy, na jej wierzchu był drewniany budynek. Były tam chyba od Janaczków dwie dziewczynki i Sulima z Wojszyna. W nocy zaczęły walić pociski jeden za drugim, to ten Sulima drzwi trzymał na powróśle. W końcu powiedział – uciekajta, bo się budynek pali. Pamiętam, jak uciekałam przez pola. Lecę, lecę, nareszcie słyszę, że gwiżdże pocisk – to buch na ziemię. I jak przestało gwizdać, to dalej leciałam. Nawet nic mnie nie drapnęło, żaden odłamek, nic, nic. Doleciałam wtedy do Jeziorowskich. Uciekała wtedy też córka Lisów, ale ją trafiło i zabiło na tej miedzy.
[relacja z 2016 r.]